poniedziałek, 23 listopada 2015

rozdział dwudziesty

Wstałam z łóżka z niechęcią. Udałam się od razu do kuchni, by wstawić wodę na kawę. Kuchnia była nieduża, z dużym oknem nad zlewem, obok którego stała kuchenka. Wstawiłam wodę i udałam się do łazienki. Stanęłam przed umywalką i odetchnęłam głęboko. Podniosłam głowę patrząc na swoje odbicie w lustrze. Moje blond włosy były w nieładzie, oczy miałam czerwone, powieki i policzki czarne od rozmazanego makijażu. Ten widok był co najmniej zły. Jeszcze chyba nigdy nie byłam w takim stanie. Nawet po tych "namiętnych nocach". Zacisnęłam mocno powieki czując, że łzy cisną mi się do oczu. Wzięłam głęboki oddech i odkręciłam wodę. Przemyłam nią twarz, po czym zrobiło mi się trochę lepiej. Usłyszałam gwizdanie czajnika, co oznaczało, że muszę zejść na dół. Wytarłam twarz w ręcznik Justina i wyszłam z łazienki. Zeszłam po schodach i podeszłam do szafki, by wyciągnąć wszystkie niezbędne rzeczy do przyrządzenia kawy. Zalałam brązowy proszek i zamieszałam, dodając dwie łyżki cukru i śmietankę. Nagle usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Podeszłam do niego tak szybko, że nie byłam w stanie nawet nigdy pomyśleć, że potrafię zrobić to tak szybko. Z cholerną nadzieją, że to ON. Odblokowałam telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Matka. Cholera.
Witaj, Anabelle.
Przepraszam, że nie odzywałam się przez tak długi czas. Jak tam u ciebie? Może byśmy się spotkały? Tęsknię za tobą. 
Kocham cię.
Mama
 Dech zaparł mi w piersiach, dlaczego akurat to musiała być ona?!  I skąd miała mój numer? Przez głowę przemknęła mi myśl, że może Justin podał jej mój numer. Biorąc głęboki oddech, odpisałam.
Cześć, mamo. Co cię wzięło na nagłe martwienie się o swoją córkę? U mnie dobrze, dzięki, a u ciebie? Spróbuję zorganizować czas, ale nic nie obiecuję. Ja za tobą też. 
Kocham.
Anabelle
Zastanawiało mnie, dlaczego nagle zaczęła się o mnie martwić. Przecież przez całe życie byłam jej utrapieniem. Nie miałam zamiaru się z nią spotykać, a przynajmniej na razie. Szczerze mówiąc, tęskniłam za matką, dawno jej nie widziałam. Może i się nawet za nią stęskniłam.
Pociągnęłam duży łyk kawy i poczułam jak ciepło rozpływa się po moim ciele. Tego było mi trzeba po trudnej nocy. Tak właśnie zaczyna się dzień numer jeden bez niego. Obudziłam się sama w zimnym łóżku na brudnej od makijażu poduszce. Nie wiem nawet, gdzie jest. Nie dał żadnego znaku życia. Martwiłam się jak cholera. Napisać? Zadzwonić?
*
Kofeina dała mi niezłego kopa, jednak wciąż wyglądałam jak zwłoki. Poszłam wziąć szybki prysznic. Gdy  z niego wyszłam, prawie zderzyłam się z Amber. 
-Hej!-krzyknęła. 
-Hej.-bąknęłam bez żadnego wyrazu,
-Co jest?-zmarszczyła czoło.
-Nic, jestem po prostu zmęczona, a mam dużo spraw na głowie.- rzuciłam bez zastanowienia. Co jak co, ale kłamanie szło mi nieźle.
-Wszystko w porządku?-pytała.
-Tak-zmusiłam się do uśmiechu. Coraz lepiej mi szło.-dużo na głowie, jak już mówiłam. 
-No okej, masz ochotę dziś gdzieś wyskoczyć?
-Nie mam dziś czasu. 
-Ech, no dobra. A właśnie, gdzie jest Justin?- na dźwięk jego imienia o mało nie zaczęłam płakać. Łzy cisnęły mi się do oczu, więc spuściłam głowę, ale za chwilę ją podniosłam.
-Nie wiem-rozłożyłam ręce-pewnie załatwia jakieś ważne sprawy.
-Jak wy wszyscy-puściła mi oczko. Spojrzałam na zegarek. Była już dziesiąta.
-Przepraszam, ale muszę się spieszyć, pogadamy później-pocałowałam przyjaciółkę w policzek.
-Kocham cię, mała!-krzyknęła, gdy ja szłam w stronę mojego pokoju. Podniosłam dłonie układając je w serce, co oznaczało "ja ciebie też".
Otworzyłam komodę i wybrałam czarną, koronkową bieliznę, przy okazji włączając moją ulubioną płytę zespołu The Neighbourhood. Zaczęłam śpiewać i wyjmować kolejne rzeczy z szuflad. Wybrałam cienkie rajstopy w cielistym odcieniu, białą dopasowaną bluzkę z niedużym dekoltem, czarną dopasowaną spódniczkę sięgającą za uda i czerwoną marynarkę. 
Bluzkę włożyłam w spódniczkę, by uzyskać lepszy efekt, zarzuciłam na siebie marynarkę i spięłam włosy. Lekki makijaż, jakim były kreski zrobione eyelinerem z niezwykłą precyzją, delikatny złoty cień na powiekach, szminka o malinowym odcieniu i mocno wytuszowane rzęsy. Włosy upięłam do góry w koka, z tyłu wpinając świecącą spinkę w kształcie kokardy koloru złotego. Z przodu wypuściłam kilka kosmyków włosów, by delikatnie opadały mi na ramiona. Zapięłam na szyi naszyjnik, który dostałam kiedyś od mamy. Był to złoty łańcuszek z wisiorkiem w kształcie koniczynki w tym samym kolorze. W uszy włożyłam okrągłe, złote kolczyki, które mieniły się cudownie w słońcu. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam o niebo, a może i o dwa niż kilka godzin temu. Oczy miałam smutne, ale teraz muszę się do tego przyzwyczaić, że takie będą. Na stopy założyłam czarne szpilki z czerwonymi podeszwami, przez ramię przewiesiłam czarną torebkę ze złotymi wstawkami. 
Przy drzwiach spotkałam Amber. 
-O boże.-szepnęła.
-Coś nie tak?-skrzywiłam się, patrząc w doł, na swoje nogi.
-Cholera, jeśli dziś nie zagada do ciebie jakieś ciacho, to kupuję ci czekoladę!-mówiła zachwycona. Zarumieniłam się.
-Dziękuję-pocałowałam ją w policzek i wyszłam.
-Powodzenia!-krzyczała, gdy wychodziłam z furtki. Posłałam jej szeroki uśmiech.
-Czekolada to by mi się przydała teraz, albo najlepiej litr whiskey. -szepnęłam do siebie. Spojrzałam w górę. Był ładny dzień, około dwudziestu stopni na dworze. Głęboko odetchnęłam i uśmiechnęłam się, zamykając oczy. Wyjęłam z torebki telefon i zadzwoniłam pod poprawny numer, po czym po około pięciu minutach siedziałam już w taksówce.
*
Wyszłam z taksówki płacąc mężczyźnie za przejazd, na co on się uśmiechnął. Oczywiście odwzajemniłam ten uśmiech. Stanęłam przed ogromnym oszklonym budynkiem. Pewnym krokiem weszłam po schodach, po czym weszłam przez drzwi, które otworzył mi dobrze zbudowany, przystojny ochroniarz. Na plakietce miał napisane Cary. Ładne imię, pomyślałam, po czym skinęłam głową na znak podziękowania, na co on się ukłonił. Nie spodziewałam się takiego powitania. Poszłam przez długie lobby, po czym weszłam do szklanej windy i nacisnęłam numer 10. Cały budynek był utrzymany w kolorach szaro-biało-czarnych,co bardzo mi się podobało. Chyba jako jedyna w budynku miałam coś czerwonego, ale nie czułam się z tym źle, wręcz przeciwnie. Czułam się inna, bo taka właśnie byłam. 
Gdy winda się zatrzymała, podeszłam do biurka, przy którym siedziała rudowłosa sekretarka o nieziemsko zielonych oczach. 
-Przepraszam-powiedziałam niepewnie, na co dziewczyna podniosła wzrok na mnie. Była bardzo młoda.- Gdzie znajduje się biuro pana Barkera?
Dziewczyna wytłumaczyła mi wszystko, po czym podziękowałam jej serdecznym uśmiechem i ruszyłam we wcześniej wskazaną mi stronę. 
Delikatnie zapukałam do drzwi. Po głośnym "proszę" weszłam. 
-Dzień dobry, nazywam się Anabelle Forbes i chciałabym...
-Dzień dobry, dużo o pani słyszałem. -otworzyłam szerzej oczy. -Oczywiście same pozytywne rzeczy-uśmiechnął się, a mi kamień spadł z serca. Mężczyzna był może około trzydziestki, z blond włosami do ramion i szarymi oczami. Był niezły.
-A, to bardzo miło-nic innego nie mogło przejść mi przez gardło.
-Tak więc, kiedy możesz zacząć?-zapytał, a jego oczy błyszczały bystro. Byłam zdziwiona, zero papierów.
-Nawet dziś, jeśli to nie kłopot.-odezwałam się i poprawiłam marynarkę.
-Ależ skądże! Proszę za mną.-wstał. Był ubrany w garnitur w odcieniach szarości. Krawat był czarny. Poszedł przede mną, tym samym wykazując się dobrymi manierami, otworzył mi drzwi i pozwolił wyjść mi jako pierwszej.
-Dziękuję-szepnęłam. 
*
Siedziałam przy biurku, pracując ciężko. Co chwilę sprawdzałam pocztę internetową, czy przypadkiem nie dostałam żadnej wiadomości od Justina. Zero. Komórka nie dawała znaku życia. On nie dawał znaku życia. Dochodziła jedenasta. Nagle zadzwonił telefon. Podskoczyłam na krześle, po czym odebrałam telefon stojący na biurku.
-Biuro pana Barkera, przy telefonie Anabelle Forbes, w czym mogę pomóc?-już zdążyłam nauczyć się tego zdania. 
-Hej, Anabelle. Tu Barker, widzę, że szybko się uczysz-zaśmiał się-masz jakieś plany na lunch?
-Właściwie, to nie.
-To świetnie, wpadnę po ciebie o dwunastej, pokażę ci najlepszą knajpę w okolicy.
-Więc czekam-uśmiechnęłam się i odłożyłam słuchawkę, tym samym rozłączając się. 
*
Barker był punktualnie, to chyba cecha, której ja nigdy nie zdobędę. Przywitał mnie ciepło, z uśmiechem. Poszliśmy w stronę wind.
-A więc, co cię sprowadza do nas?-spytał.
-Praca, jak widać-zaśmiałam się. Kurde, nie wiedziałam, że będę dziś w tak dobrym humorze.- Już od jakiegoś czasu zastanawiałam się nad tym, ale jakoś nie było czasu. 
-Uważasz, że to praca dla ciebie?-uśmiechnął się i w tym momencie otworzyły się drzwi windy, wsiedliśmy do niej.
-Jasne, lubię pracować z ludźmi, uważam, że to idealna praca dla mnie.-posłałam mu urocze spojrzenie. 
-To się okaże.-puścił mi oczko. 
Drzwi windy otworzyły się i znaleźliśmy się w lobby. Wyszliśmy z budynku, którego wybudowanie musiało kosztować z miliard. Szliśmy przez miasto, mijając ludzi, aż w końcu znaleźliśmy się w ChinaYum.
-Lubisz chińszczyznę?-spytał mój szef.
-Uwielbiam!-cieszyłam się jak dziecko. Już jako mała dziewczynka lubiłam chińskie jedzenie. 
Usiedliśmy przy okrągłym stoliku i opowiadaliśmy sobie nawzajem kawały, śmiejąc się do łez. Zjadłam swoją porcję sushi i byłam najedzona. Barker również już skończył jeść.
-To wspaniałe móc pracować u pana, panie Barker.-zaczęłam, gdy wracaliśmy.
-Proszę, mów mi po imieniu. Jestem David.-podał mi rękę, na co ją uścisnęłam.
-Mnie już chyba znasz-powiedziałam sztucznie złym głosem, na co oboje zaczęliśmy się śmiać. 
Przed budynkiem zobaczyłam stojące Ferrari 458 Italia. Serce zaczęło mi bić jak szalone, a łzy same cisnęły się do oczu. W środku siedział ON. Mój Justin. Stanęłam jak słup soli i wpatrywałam się w niego, obok mnie stał Barker. Nagle złapałam kontakt wzrokowy z Justinem. Z moich oczu prawie poleciały łzy.
-Hej, co jest?-spytał David wyraźnie się martwiąc.
-To... to nic, chodźmy.-ostatni raz spojrzałam na Justina, nasze oczy się spotkały. W jego oczach był ból. Poszłam pewnym krokiem za Davidem w stronę wejścia i wciąż czułam na sobie jego wzrok. Podziękowałam Barkerowi za super lunch i za dobrą zabawę, po czym poszłam do swojego boksu. Zajęłam się pracą, by chociaż na chwilę nie mieć go przed oczami. Z mojego telefonu wydał się dźwięk.
----------------------------------------------------------------------------------------------------
Mamy dwudziesty :) 
Mam nadzieję, że wam się podoba. Przepraszam, że tak długo nie pisałam. 
I jak widać, poniosła mnie wena, więc ten jest o wiele dłuższy niż poprzednie. 
Jesteście najlepsi! 
Ten rozdział dedykuję Justynie, która bardzo mi pomogła ! <3 

poniedziałek, 2 listopada 2015

rozdział dziewiętnasty

Perspektywa Justina
Jechałem samochodem i miliony myśli przebijały mi się przez głowę. Najlepsze i najgorsze scenariusze były w moim umyśle, nie potrafiłem ich wygonić. Wiedziałem, że muszę tam być szybko. Nie zważałem na policję i inne takie. Dla mnie najważniejsza była ona- moja Anabelle. Odpaliłem papierosa i zacząłem płakać. Narastała we mnie złość. W radiu leciała nasza piosenka.
Perspektywa Anabelle
Robert już spał, a ja zaczęłam płakać. Poszłam do kuchni po coś do picia, byłam jeszcze trochę pijana i się chwiałam na wszystkie strony. Żałowałam jak cholera. Ale co ja powiem Justinowi? 
Z ręki wypadła mi szklanka , którą trzymałam i się rozbiła o kafelki.
-Szlag! - zaklęłam pod nosem. Modliłam się, by Robert się nie obudził. Jak Justin go zobaczy, to go zabije!
Poszłam po cichu do sypialni, Robert spał. Na szczęście. Jedno dobre chociaż. 
Skierowałam się w stronę łazienki w celu wzięcia prysznica. Czułam się taka niesamowicie brudna, fuj! 
Woda spływała po moim nagim ciele, brudnym ciele. Mimo, iż się umyłam, wciąż czułam się brudna. Usiadłam na kanapie i zaczęłam płakać.
Perspektywa Justina
Podjechałem pod wskazany mi wcześniej adres z nadzieją, że znajdę tu Anabelle. 
Wysiadłem z samochodu i stanąłem przed domem z numerem 28. Nie zastanawiając się, zapukałem szybko i nerwowo w drzwi. Po pierwszym razie nikt mi nie otworzył, więc wciąż pukałem.
 W końcu się udało, drzwi przede mną się otworzyły, a przed nimi stała Anabelle, zapłakana Anabelle. Od razu podszedłem do niej i ją mocno przytuliłem. Niekontrolowanie z moich oczu wypłynęły łzy, stęskniłem się za nią, na prawdę. Jej twarz była mokra od łez, a makijaż cały rozmazany. Gdyby ktoś ją tak zobaczył, pomyślałby, że to wariatka, ale dla mnie nawet w takiej postaci była najpiękniejsza.
Nagle z domu wyszedł mężczyzna, od razu połapałem się, o co tu chodzi. 
-Kto to?-powiedział mężczyzna do Anabelle.
-Raczej to ja powinienem spytać, kim ty jesteś -odpowiedziałem z wściekłością .
Anabelle patrzyła na nas wciąż płacząc. 
-Ja? Może lepiej spytasz się tej dziewczyny, hm?- powiedział mężczyzna, na co ja nie wytrzymałem i uderzyłem go w twarz. Widziałem wyraz twarzy Anabelle. Była przerażona.
-Idź do samochodu-rzuciłem do niej bez żadnego wyrazu. Dziewczyna posłuchała, spuściła głowę i wsiadła do samochodu.
-Kim ty jesteś, co? Przychodzisz do mojego domu i myślisz, że co? Kim ty w ogóle jesteś?!
-Chłopakiem tej dziewczyny.-odpowiedziałem chłodno. 
-No to fajną masz dziewczynę, ci powiem bracie.-nie wiedziałem o co chodzi, więc zrobiłem pytającą minę. - Która się puszcza .- uśmiechnął się. Uderzyłem go drugi raz, byłem gotów walczyć o nią, chociaż może i mówił prawdę. Byłem gotów walczyć o moje serce, jakim ona była.
Mężczyzna dotknął policzka, który trochę już spuchł i spojrzał na mnie z uśmiechem. 
-Przemocą nic nie zdziałasz, a ty bardziej nie ukryjesz prawdy.- i wszedł do domu, zamykając za sobą drzwi. Spuściłem głowę. Odwróciłem się i poszedłem do samochodu. Anabelle siedziała przestraszona na miejscu pasażera. 
-Chyba musimy sobie porozmawiać, co? -powiedziałem, odpalając papierosa i włączając silnik. Chyba wiedziała, o czym. Wiedziała, że się dowiedziałem, wiedziała to. Bała się. Bała się , że tym razem ją zostawię. 
Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer,
-Amber?- powiedziałem wyciągając papierosa z ust.
-Tak, Justin co się stało?
-Nic, dzwonię, by powiedzieć, że zguba się znalazła, później zadzwonię, cześć.-pożegnałem się i nacisnąłem czerwoną słuchawkę, rzucając telefon gdziekolwiek. 
Perspektywa Anabelle
Kiedy tylko zobaczyłam, że Justin rozmawia z Robertem, wiedziałam, że to już koniec. Nie mogę go stracić, on jest ojcem mojego dziecka. 
-Anabelle!-usłyszałam już w domu, wołał mnie. Iść czy nie iść. Kurde, muszę.
-Tak?-weszłam do salonu. Chłopak popijał whiskey i palił papierosa za papierosem. 
-Siadaj.-usiadłam, jak chciał.- Po pierwsze : jesteś w ciąży do cholery, więc dlaczego pijesz?! Zabijesz to dziecko kiedyś ! -krzyczał, serio krzyczał. W jego oczach zbierały się łzy, wstał z kanapy, bałam się go, wciąż  krzyczał. Nie byłam w stanie wydusić ani jednego słowa.
-Nie wiedziałam-wydukałam przez łzy.
 -Dobra, raz się zdarzyło, okej, mogłaś nie wiedzieć. A druga sprawa -wiedziałam , co chce powiedzieć. -to wczorajsza noc. Szukaliśmy cię cały czas, a ty się puściłaś z jakimś facetem?!
-Justin, ja cię kocham!-płakałam.
-Haha, litości!-śmiał mi się prosto w twarz, mimo, że miał łzy w oczach.- Gdybyś kochała, to byś nie zdradziła. Wiesz co, dobra może i by było okej, gdybyś kurwa mać nie była w ciąży! Teraz nie jestem pewien, czy to moje dziecko, skoro się znowu puszczasz. 
-Ale to nie tak!-krzyknęłam.
-A jak? Zaprosił cię na kawę do domu, bo w barze za dużo ludzi? -śmiał się , a ja coraz bardziej płakałam. Dusiłam się swoimi łzami.
-Wiesz co, rób sobie co chcesz, mnie to już nie interesuje. - wstał i wyszedł z domu. Przez okno widziałam, jak wchodzi do samochodu, dopija whiskey, wyrzuca szklankę przez okno i jak się ona zbija, odpala papierosa i rusza z piskiem opon nawet nie oglądając się. 
Zaczynam płakać. Czy on właśnie mnie zostawił?
Ten, który obiecywał, że będzie zawsze mimo wszystko? 
Justin odszedł.
Kurwa, co ja zrobiłam...

--------------------------------------------------------------------------------------------
Mamy dziewiętnasty ;) Jak wam się podobał?